Chrześcijańska wizja świata jest tak szeroka, jak on sam. Tę różnorodność widać szczególnie w obchodach świąt religijnych, których pierwowzorami były zwykle przedchrześcijańskie tradycje i zwyczaje wchłaniane przez Chrześcijan wraz z ich ekspansją. Dziś w Meksyku i Ameryce Środkowej oraz wśród latynoskiej społeczności tego obszaru rozsianej po całym świecie – zwłaszcza w USA, obchodzi się jedno z najbarwniejszych świąt w roku.
Día de Muertos, czyli dzień zmarłych, to radosne i barwne święto czczące życie pozagrobowe, które według Latynosów przypomina wieczną fiestę. Dla porównania, w naszej kulturze to życie doczesne jest balem „najdłuższym, na jaki nas proszą”. Zatem niech żyje bal, jak śpiewa nieśmiertelna (prawdopodobnie dosłownie) Maryla R. A po balu wieczne odpoczywanie racz nam dać Panie. Ten wieczny odpoczynek z całą pewnością nie jest dany Latynosom, którzy zamienili go na wieczne radowanie!
Pierwszego i drugiego listopada, a w praktyce przez cały poprzedzający tydzień, ten pełen radości i kolorów bal z niebios przenosi się na ziemię, aby zmarli mogli ponownie balować razem ze swoimi wciąż żywymi bliskimi.
Wierzy się, że począwszy od 28 października, codziennie o północy przybywają dusze osób, które opuściły ten świat w następujących okolicznościach:
- 28 października przychodzą zmarli w wyniku nagłego wypadku, dusze osób zamordowanych lub zmarłych w sposób tragiczny,
- 29 października przychodzą dusze topielców,
- 30 października przychodzą dusze zapomniane, które nie mają już rodziny i bliskich, którzy by o nich pamiętali, a także kryminaliści,
- 31 października przychodzą dusze dzieci, które nie zdążyły się narodzić albo zmarły bez otrzymania chrztu,
- 1 listopada przychodzą pozostałe dusze zmarłych dzieci,
- 2 listopada (właściwe święto) przychodzą dusze tych, którzy umarli spokojnie, w sposób naturalny.
W tej części świata obecność duchów nie wywołuje lęku, przeciwnie, zaprasza się je do domów! Día de Muertos to święto, podczas którego spotykamy się z bliskimi, których już wśród nas nie ma. To radość ze spotkania z nimi. Na martwych gości czekają specjalnie przygotowane ofrendy – ołtarze, na których wystawia się ulubione przez nich za życia posiłki i napoje. Nie robi się tego tylko dla osób, za którymi się tęskni, ale również dla tych, którym nie ma już kto przygotować przyjęcia. Niczym wigilijny dodatkowy talerz dla samotnego wędrowca.
Początkowo ołtarze składały się z 9 poziomów reprezentujących etapy, które musiała przejść dusza, żeby dotrzeć do Mictlan – azteckiej krainy zmarłych (raczej trudno ją nazwać rajem). W czasach prekolumbijskich wierzono bowiem, że dusza zmarłego musi przejść przez 9 różnych światów, w których jest wystawiana na kolejne próby z piekła rodem, aby osiągnąć ostateczny spokój.
Dziś tradycyjne ołtarze mają najczęściej 7 poziomów, chociaż wiele osób robi także ołtarze dwupoziomowe symbolizujące tylko niebo i ziemię, a ci bardziej religijni robią ołtarze trzypoziomowe, symbolizujące kolejno: ziemię, czyściec i niebo.
Wszystkie poziomy pokryte są białą i czarną tkaniną, każdy ma swoje znaczenie oraz musi zawierać konkretne przedmioty:
- 1. stopień: wizerunek świętego lub Maryi,
- 2. stopień jest przeznaczony dla dusz cierpiących w czyśćcu,
- 3. stopień: sól dla dzieci z czyśćca (sól symbolizuje konserwację i oczyszczenie),
- 4. stopień: domowej roboty pan de muertos (“chleb zmarłych”) – bardzo maślany i słodki chlebek z charakterystycznym krzyżem na wierzchu. Do tego szklanka wody symbolizująca wodę ze źródła życia, ma też gasić pragnienie zmarłego po przebytej drodze z zaświatów,
- 5. stopień: ulubione jedzenie i owoce zmarłego,
- 6. stopień: zdjęcie zmarłego,
- 7. stopień: krzyż z różańca wykonanego najczęściej z głogu i wapna.
Ołtarze przygotowuje się już kilka dni wcześniej. Bardzo często w ten proces zaangażowana jest cała rodzina, a przynajmniej jej wciąż żywi członkowie.
O obecności biesiadników z tamtego świata świadczyć mają nie puste naczynia, lecz pozbawione smaku i zapachu potrawy, ponieważ denaci zabierają ich aromat ze sobą. Zatem, żeby goście z zaświatów mogli się odpowiednio nasycić, potrawy przygotowywane w te dni mają wyraźnie słodki lub słony smak. Niestety, po wszystkim, pyszności te najczęściej trafiają do śmietnika.
Według meksykańskich i środkowoamerykańskich wierzeń, zmarli mają wyczulony nie tylko smak, ale i węch. Co za tym idzie, to dzięki zapachowi cempasúchil, czyli aksamitek, które pomarańczowią się niemal na każdym rogu i we wszystkich zakamarkach ulic i domów zmarli odnajdują drogę pod niegdyś znajomy adres.
Natomiast na żywych biesiadników czekają różne słodkości. Najpopularniejszymi zdecydowanie są calaveras – kolorowe, niezwykle ozdobne, słodkie przekąski w postaci czaszki, które można kupić na rozstawionych dosłownie wszędzie straganach. Równie popularny jest posypany cukrem pan de muertos, o którym mowa była już wyżej. Charakterystycznym i równie słodkim elementem tego święta są alfeñiques – cukierki w przeróżnych kształtach serwowane w Ameryce Łacińskiej podczas wydarzeń folklorystycznych już od czasów kolonialnych.
W tych dniach na ulicach podziwiać można liczne przebierane parady, na których nic nie wydaje się do siebie pasować. Muzyka jest radosna, a upiorne kostiumy – najczęściej szkieletów – fikuśnie mienią się (o ironio!) żywymi kolorami.
Co ciekawe! Parady z okazji Dia de Muertos zawdzięczamy… Jamesowi Bondowi! Pierwsza parada została zorganizowana na potrzeby filmu Spectre z 2015 roku. Pomysł spodobał się turystom z całego świata i tak oto mamy dziś nową tradycję… Można? Można!
Tak, Meksyk stoi kościotrupami, a wśród maszerujących kolorowych truposzy wyróżnia się podobizna prawdziwej ikony meksykańskiej kultury – La Catrina. Karykaturalny szkielet damy z wyższych sfer w eleganckiej sukni i kapeluszu symbolizuje śmierć. To właśnie do niej nawiązują wymalowane artystycznie na twarzach czaszki.
Postać La Catriny, oryginalnie nazywanej La Calavera Garbancera, również ma stosunkowo młody rodowód. Stworzył ją artysta José Guadalupe Posada w 1912 r., a spopularyzował i ochrzcił Kaśką malarz, grafik oraz mąż słynnej żony (Fridy Khalo) – Diego Rivera.
La Catrina to nie jedyna kościotruposzka ciesząca się niezwykłą popularnością w Meksyku. Równie znana i lubiana jest jej znacznie starsza koleżanka – La Santa Muerte, czyli Święta Śmierć. Tak, znaczna część Latynosów uważa śmierć za świętą! A kto im zabroni?
W odróżnieniu od La Catriny, która jest po prostu częścią sztuki i kultury meksykańskiej, Święta Śmierć ma znaczenie religijne. W końcu, jak nazwa wskazuje, jest uważana za świętą.
Santa Muerte to stereotypowe europejskie przedstawienie śmierci w stylu danse macabre i właśnie w takiej postaci została skomercjalizowana w formie straganowej figurki. W odróżnieniu od Catriny, Święta Śmierć ma smutne oblicze. Jest przedstawiana w długiej szacie z kosą, czasem z sową symbolizującą mądrość (sowa w niektórych regionach Ameryki Łacińskiej jest uważana również za symbol… śmierci – u nas niegdyś huczenie sowy również zwiastowało śmierć), wagą do wyważania sprawiedliwości i globem symbolizującym uniwersalność. Figurki różnią się kolorem szaty, który wyznacza zakres obowiązków tej niecodziennej świętej. I tak na przykład:
- czerwona szata oznacza miłość,
- złota szata oznacza pieniądze,
- brązowa szata oznacza mądrość,
- zielona szata oznacza sprawiedliwość (prawo),
- niebieska szata oznacza zdrowie,
- czarna szata jest od szkodzenia (tutaj sprzedawcy zalecają szczególną ostrożność, bo trzeba pamiętać, że Święta Śmierć zawsze bierze jakąś zapłatę w barterze!),
- tęczowa szata jest od wszystkiego (sześć w jednym!).
Podejście do świętych w Ameryce Łacińskiej jest bardzo praktyczne. Latynosi doskonale wiedzą, do którego świętego udać się ze swoją prośbą. Znają jego obyczaje i upodobania, traktują go bardziej jak realną osobę, której zadaniem jest pomóc w rozwiązaniu ich problemu. Zatem, kiedy my modlimy się do jakiegoś świętego i nasze modlitwy zostają wysłuchane, to nazywamy to cudem lub łaską. W Ameryce Łacińskiej zaś jest to po prostu świętego świętym obowiązkiem. Święty ma być skuteczny! A gdy nie wywiązuje ze swoich obowiązków, to spotyka go kara i nawet Święta Śmierć może popaść w niełaskę. Nie ma zmiłuj!
W niektórych meksykańskich miejscowościach, jednym z ciekawszych elementów parady jest inscenizowany pogrzeb i marsz żałobny, za którym podąża grupa ubranych na czarno płaczek, za tymi z kolei podążają ubrane na biało młode dziewczyny, za którymi idą te ubrane na kolorowo. Wszyscy uczestnicy niosą w rękach świeczki, a osoby niezamężne i nieżonate dodatkowo po jednym kwiatku i owocu. Parada kończy się oczywiście na cmentarzu. Bo gdzieżby indziej!
Jeśli już o płaczkach mowa, to najsłynniejsza z nich jest częstym motywem śpiewanych w tych dniach pieśni. La Llorona – przerażająca postać kobiety w brudnej, białej sukni z martwym dzieckiem na rękach. To trzecia co do ważności kobieta w tradycji meksykańskiej – po Matce Boskiej z Guadalupe i la Malinche. Według licznych legend, jest to kobieta, która opłakuje własne dzieci, które zamordowała z powodu nieszczęśliwej miłości. Jej widok zwiastuje nieszczęście i śmierć. Zatem jeśli kiedyś w nocy usłyszycie kobiecy szloch, to znak, że trzeba wiać!
Z kolei najbarwniejszym elementem tego święta zdecydowanie są alebrijes – fantazyjne stwory towarzyszące zmarłym w zaświatach. Te lekko psychodeliczne potworki składające się z połączenia części ciał różnych zwierząt, są stosunkowo nowym elementem tradycji. Na ten świat sprowadził je w 1936 roku artysta Pedro Linares Lopez, który stworzył rzeźby przedstawiające wizje, jakich doświadczył, kiedy to w wyniku ciężkiej choroby zapadł w narkotyczny sen. Dosłownie! Domowe środki zaradcze na bazie psychoaktywnych składników, w które – jak wiadomo – obfituje środkowo i południowoamerykańska przyroda, podawane są nie tylko przez lokalnych szamanów, znajdziemy je również w zwykłych domowych apteczkach – niech żyje bal!
Nie we wszystkich krajach latynoskich obchodzi się Día de Muertos. Np. w Peru większą popularnością cieszy się Halloween. Również w samym Meksyku im bliżej Stanów Zjednoczonych, tym większe wpływy tej celtyckiej tradycji. Chociaż pozornie oba te święta mogą wydawać się do siebie podobne, to różnią się zarówno formą, jak i treścią. W Día de Muertos ludzie przebierają się za Catrinę i Catrina, czyli upodabniają się do wesołego kościotrupa. W Halloween ludzie przebierają się za wszystko, co podpowie wyobraźnia, z naciskiem na bohaterów horrorów i koszmarów. A to wszystko dlatego, że w Halloween odstrasza się duchy, zaś w Día de Muertos zaprasza się je do siebie i cieszy się z ich wizyty.
Jak zatem widać, dla wielu kultur latynoskich święto zmarłych to tak naprawdę święto żywych. Día de Muertos to nie tylko celebracja więzi między tymi na dole, a tymi na górze, to także sposób na oswojenie się z nieuchronnością śmierci, z którą każda kultura radzi sobie po swojemu. Meksykanie wierzą, że po tamtej stronie bal nadal trwa, muzyka wciąż gra, a pustych miejsc przy stole nigdy nie przybywa, więc bawią się i oni. W końcu podobno tamten świat jest piękniejszy ☺
Maciej Taraniuk
